3 lut 2017


Wbrew pozorom, on na nią nie warczy, siedzi i wymawiając pojedyncze dziwne głoski i mlaśnięcia, coś do niej mówi. Ona najwyraźniej doskonale rozumie opowieść, bo co jakiś czas kiwa głową nad robotą, mówiąc: "nooo", "aha", lub cicho chichocze.

Komitywa trwa, już nie tylko ja widzę co widzę, także inni są pod wrażeniem ich międzygatunkowej relacji.

Taką samą miłością Zosia kocha i ludzi. Wieczorem przed snem modlimy się ustami Zosi, trochę niestandardowo, żeby "mama nie bam, tata nie bam, Agat nie bam, Ania (Niania) nie bam, Bacia i Nianiu nie bam (Babcie i Dziadkowie)". No i codzienny rozdział dóbr, czyli szykowanie kaw dla wszystkich, decydowanie która kanapka kogo i komu gruszka, a komu aa-apple (tak, za dużo angielskich rymowanek), nawet jak jesteśmy zupełnie same w domu. Chyba, że ktoś na kilka dni staje się faworytem, to wtedy zgarnia wszystko. Mamie został skradziony z talerza ostatni kawałek naleśnika dla Nianiu, dla Nianiu posprzątała pokój i umyła zęby. Spotka się z nim za dwa dni, ale już teraz z szelmowskim uśmiechem chowa dla niego zabawki i naklejkę z małpką, szepcząc niecne plany pod nosem. 

25 sty 2017

Dzisiaj ja byłam gwiazdą i dostarczyłam rozrywki pewnej pani. Ranek, czasu niewiele a pies mój w nastroju romantyczno-refleksyjnym, omiata nosem (kolejną chwilę) kępkę wystającej nad śniegiem zamarzniętej roślinności.
- Szybciej chłopie. Wszystko rozumiem, ale nad czym tu dywagować. Krzak jak krzak. Jak miliony innych. Była tu, czy nie, dwa dni w tym miejscu nie sikałeś, zalajkuj, udostępnij, zaistniej w społeczności!!!! - Agat doskonale zna poziom mojego stuknięcia, więc słowa nie zrobiły na nim żadnego wrażenia. Wąchał dalej i snuł rozważania melancholijnie. Monolog ciągnęłam, słysząc już ludzki chichot za plecami, więc zerknął na mnie znacząco, że czas przyhamować. Pani widząc to się roześmiała, ten się zdekoncentrował, więc ja: - rób cokolwiek psie natchniony!!!! Poemat tej z cieczką morsem wysikaj, tylko JUŻ!!!! Ja do pracy muszę! I pierwszy raz widziałam mojego psa bardzo wolno podnoszącego starą łapę, markującego chyba działanie właściwe, a w oczach tych psich mądrych autentyczne przerażenie: chyba jej się pogłębia.

28 gru 2016


„Filipku nie wolno na huśtawkę, mokra. Moookree ławki!!! Karuzela mokra, nie widzisz? Pobiegaj po prostu. No nie pod drabinkami, przecież mokre, no już masz mokry rękaw, dotknąłeś drążka.”
Filip dobiegał, próbował, posłusznie odpuszczał, kiedy tylko mama lub tata otwierali usta, nie czekał na całą wypowiedź, już wiedział, że pewnie mokre. Duży trzylatek. Przyglądałyśmy mu się z huśtawki, tak, Zosia siedziała na mokrym (puchową kurtką siedziała).
Filip popatrzył na Zosię melancholijnie, po dłuższej chwili wzruszył ramionami i rzekł do nas spokojnie:

- Nie mam siły.

21 gru 2016



Najważniejsze to się spotkać... ale o tym za chwilę. Najpierw Chierowski. Mieliśmy dwa takie fotele, jak chyba wszyscy... Małe, zgrabne, wygodne. Przeszły w inne ręce, ja po latach zatęskniłam za ich miłą oku linią i zaczęłam szukać podobnego. Szukałam, pytałam... minęło trochę czasu i okazało się, że model na tyle jest poszukiwany, że znaleźli się fajni ludzie, którzy wznowili produkcję (zdjęcie wzięłam od nich). Robią cuda, piękne... ale dla mnie zbyt pachnące nowością, wróciłam do poszukiwań oryginału. Minęły lata, powoli takich nakręconych na lata 60-te zaczęło przybywać, fotele zaistniały na allegro, ale ja osiągnęłam już poziom przedziwnego romantyzmu, że nie mogę kupić, musimy się odnaleźć... z tym fotelem... więc prędko wyrobiłam nawyk przeczesywania wzrokiem okolic śmietników, wszystkich śmietników, w drodze do teatru i w podróży służbowej, byłam czujna zawsze i wszędzie... a jego nigdzie. 

Znowu minęło kilka lat... I znalazłam go... pod swoim blokiem, przy drzwiach... Radość, plany, projekty... Miesiąc później, jakieś 102 metry od tych drzwi, stał drugi. Nawyk pozostał, na szczęście z trzecim się nie odnaleźliśmy, bo nie miałabym już absolutnie gdzie go postawić... Te dwa ukochane owszem dadzą radę stać, ale na tylko tyle pozwala im ich stan, ja wciąż się nie zabrałam za ich odnawianie. No, ale je mam.

Porzuciłam wreszcie myśl o samodzielnej renowacji i poszukałam tapicera, kogoś, kto wiedziałby jak im (nam) pomóc i wreszcie do sedna. Znalazłam...:) Nawiązałam kontakt i nieśmiało, powściągliwie wysnułam opowieść jak wyżej (skróconą!). I po drugiej stronie człowiek doskonale wiedzący. W pół przecinka rozumiejący dlaczego taki odcień, a taki deseń, a może jednak inny. Myślę, obracam w głowie kolejne słowa-obrazy, zachęcana do spokoju, bo to i bez pisania oczywiste, że te 50-letnie meble będę kochać następne 50 lat, "mamy tygodnie na przemyślenia, niech się pani zastanowi, a ja co jakiś czas podeślę nową inspirację, teraz robię dwa takie, może pani rozważy, olejowałbym...". Korespondencja trwa, rozwija się, przypomina 84 Charing Cross Road (uroczy, ciepły film sprzed 30 lat), piszę i czytam z uśmiechem. Renowacja nie wyniesie nawet połowy ceny wywoławczej za odnowione Chierowskie, nie spodziewałam się takiej uwagi poświęconej moim oczekiwaniom, mają też co robić, mimo to... 

Codziennie kilka słów na temat mebli, stylu i trochę obok, dla mnie kopalnia wiedzy i przyjemność obcowania z rzadko spotykaną... dbałością. O słowo, o treść, o rzetelność, o powściągliwość w wyrażaniu ogromnych emocji, pasji... 

Zakład jest bardzo dobry i meble dotknięte ich pracą wyglądają jak arcydzieła, nie mogę się doczekać, kiedy przyjdzie czas na nas. Tymczasem piszemy:) 

14 gru 2016


Są takie chwile, kiedy wszystkiego za wiele. Dzieje się wszystko, dziać powinno więcej, ale już rąk brak i do tego mały, nadąsany płacz, bo chce się do mamy, a ona lata, przekłada, włącza, wyłącza, przeprasza, zamiata, dostrzega niedokończone i znowu jej nie ma, a miała ułożyć puzzle przecież. Albo choć posiedzieć obok, popatrzeć, pochwalić, w karczek najsłodszy pocałować trzy razy. A ona lata. Kiedy zaczynam być taka nie do złapania i jakimś cudem to złapię – biorę ją na ręce, tulę, siadam na dużej piłce i już się huśtamy, ja sapnę, ona westchnie, nastaje cisza, nosek wtulony w dołek pod szyją, mała łapka głaszcze po plecach. Zaczynam nucić, zza kanapy wyłazi zaspany, potargany pies (miała mnie przystrzyc… trzy miesiące temu… zajęta…), mokry nochal ląduje przy gołym kolanie, psi bok stabilizuje piłkę (zabiją mi się wariatki!), bo my już skaczemy, wysoko, żeby w lustrze móc krzyczeć rozwianym grzywkom „a kuku!”.
Radość, w zatrzymanym pędzie, w chwili zapytania i zrozumienia po co to wszystko.
Tylko, że dziś jest taka chwila, że człowiek, ciesząc się z bezpieczeństwa i tego wszystkiego co ma, nie może nie czuć przerażenia tych, którym niewielu z nas pomogło, lub choćby chciało pomóc. Takim samym mamom, takim samym Zosiom.


Na niniejszym zdjęciu widzimy wodę i odrobinę piasku, którym przyszło razem zamarznąć w plastikowej foremce, w piaskownicy. Foremka miała kształt kwiatka, ułożona była pod kątem, woda wypełniła ją tylko we fragmencie... i tak powstało serce. Spotkać serce na placu zabaw... Przecudne - gdy patrzyłam przez nie na słońce, płaskorzeźba zdarzeń, form, faktur, tekstur... Jak to w sercu:) Tak, codziennie kreuję rzeczywistość, tworzę światy z kawałka lodu i piasku, inaczej tego nie przetrwam:) 
Zosia ma na razie podobnie. Kilka dni temu śnieg z deszczem, wyglądam, zastanawiam się nad ubraniem na spacer i mówię do niej:
- Zosiu popatrz...
A ona z kanapy, nie podnosząc wzroku znad zabawki, z melancholią:
- No, Bogumił pada...

... Nadaliście kiedyś imię śniegowi z deszczem?
:)



7 gru 2016

Za kanapę wpadł mały plastikowy piesek. Zosia alarmuje, więc skradam się do kanapy z dłonią rozczapierzoną i głosem pełnym patosu nadaję:
- Leci helikopter, misja ratunkowa, nie bój się piesku, zaraz będziesz woooolnyyyy!!!!!
Dziecko zniesmaczone: 
- Mama, no nie no!!!! - i pobiegła do siebie.
Porażka myślę, wyśmiała mnie. Matka... że zamiast po prostu wyjąć... Patrzę a ona leci z zabawkowym helikopterem, zapałem w oczach i już zdyszana i szczęśliwa, łapie mnie za rękę w kierunku kanapy: 
- No, mama!!! i-jo, i-jo!!!!!
Zabawy była długa chwila, piesek kilkukrotnie ugrzązł w kanionie.

Kocham.

6 gru 2016


Tyle razy myślałam, że jem coś najlepszego w życiu, albo że właśnie obchodzę najlepsze imieniny i co jakiś czas okazuje się, że... może być jeszcze o niebo lepiej!:) Właśnie życie z Zośką wygląda tak, że ciągle mi się wydaje, że teraz jest ten najfajniejszy moment. 

Pojawiła się w naszym życiu mniej więcej w pierwszych dniach grudniowych. Ze względu na jej kruchość, ta ogromna rewolucja codzienności przebiegała cichutko, w cieple i oceanie czułości (i tak nam już na szczęście zostało:) ) Nie obyłoby się bez potężnego wsparcia Przyjaciół i Rodziny, i nawet ludzi których znamy choćby tylko trochę. Czy po takiej dawce bliskości można się obawiać, że przecenia się ludzką dobroć?

Tak bardzo chciałam, żeby czas się zatrzymał, wiedziałam, że będę wspominała te chwile przez resztę życia i chciałam, żeby trwały jak najdłużej. I okazuje się, że one cały czas trwają... Każdy tydzień, miesiąc i rok to nowe sprawy, czasem zbyt trudne, ale jak tak po prostu spojrzeć... 

Dwa lata temu było najlepiej, bo się uśmiechała przez sen i ze wzruszenia nie byliśmy w stanie zasnąć, rok temu mieliśmy "dorosłą" córkę, bo już chodziła i zapraszała dzieci do swojego pokoju a dziś... A dziś mam 20-minutową awanturę, że jeszcze nie ma w domu choinki, że ona chce na prezent właśnie choinkę (sprawa na już!!! "chyn-ka mama no nie ma??!!!"), pisząc list do świętego Mikołaja próbuję ją namówić na wybór zarąbistego plecaczka z jeżem (wzgardliwie przewraca kartki gazetki reklamowej i pokazuje od dwóch tygodni wiertarkę), a gdy pytam wprost, no to co poza tą (kolejną w domu) wiertarką, słyszę konkretne, najsłodsze "ciucia!!!!" (ciuchcia, bo ona kocha ciuchcie, przejazdy kolejowe, tory, dworce, no PKP po prostu). Te święta już będą inne, bo jest pierwsza w pomocy w gotowaniu, sprzątaniu, robieniu ozdób. Wielkie płaty śniegu wita na spacerze szczerym śmiechem (a nosek marszczy się jej jak małym lwom) i zaraz zaczyna nucić "pata śnie, pata śnie, woniom wonki ań"... 

Rozwija się i zmienia w takim tempie, że zaczynam się gubić i codziennie przeżywam zdumienie pt." to ona już to wie??!!" Zachwycam, że ona myśli inaczej niż ja, że jej skojarzenia, kombinowanie są inne niż moje, i że już cwaniakuje, że jest ironiczna... Rozpuszczam się, a jeszcze lata przed nami! 

30 lis 2016



Dwa i pół roku i w pewnych kwestiach mądrzejsza ode mnie, starszej od niej 15 razy. Często nie wie czego chce, czasem chce kilku rzeczy na raz, czasem nie chce zupełnie niczego i tkwi w rozpaczy. Ale najczęściej wie doskonale, wie gdzie szukać (na szczęście nie wie, że kinder niespodzianki chowamy w chlebaku!!!!), jak brać, ile to ma trwać, kiedy odejść, kiedy zostać, kogo wziąć za łapkę, z kim do zabawek, a w kogo się wtulić, na minutę, godzinę, do jutra. W co się bawić i kiedy. Co sprawi, że pójdzie dalej, kiedy poprosić o pomoc, a kiedy radzić sobie samej (i ten język zrulowany w wysiłku i uśmiech, kiedy się uda!). Tylko jej czasem odpuścić rodzicielską wszechwiedzę, pozwolić, nie narzucać planu, założeń, spodziewań.

Ona jeszcze niczym nie zagłusza, przy niczym się nie upiera, nie ma obrazu, w jaki miałaby się niby przeobrazić. Jest. Jaka jest. Ma bardzo pomiętą mapę do swoich emocji, uczuć, a mimo to... Uczę się życia od tej Kruszonki.

23 lis 2016

Zgaduj zgadula. Co on tam robił w samym środku dnia... na krawędzi... ze smutno wiszącymi sznurówkami. Tak piękny, kobiecy, intrygujący. Pozbawiony pary, bez właścicielki, sam. 



16 lis 2016

Sklep z odzieżą używaną, stoję blisko lady i oglądam portfele. W koszyku same markowe perły. Zza ramienia słyszę:
- A ten szary piterek, co ta pani ogląda, to po ile?
- 38 zł - ekspedientka uprzejmie.
- Uuu, drogo....
- No ale to Gucci, śladu używania nie ma... - próbuje bronić.
- Idź pani, małe takie, szmaciane, tutaj? 38 zł... żarty jakieś.
Niedoszła klientka odchodzi, my ze sprzedawczynią patrzymy na siebie ze zrozumieniem.
- Mówię pani, co ja się czasem nasłucham, jak się ktoś nie zna... Dziwni, no Gucciego za darmo nie wziąć?!  - wzdycha i liczy moje zakupy - O, a tego portfela pani jednak nie bierze?? - szczerze, absolutnie zaskoczona i zaciekawiona.
- Ja? e, nie... Niestety ma w środku kawałek skóry naturalnej, to ja dziękuję - tłumaczę się.
Po minie pani zgadłam, że właśnie wygrałam konkurs na dziwoląga roku:)

9 lis 2016


Nazywam ich "ludźmi wytrychami", pojawiają się i rozwalają zastany system, wpuszczają powietrze, powodują gonitwę i eksplozję zaskoczonych myśli w kosmos. Człowiek na chwilę odrywa się od rutyny, oczywistych skojarzeń i przyzwyczajeń. Uśmiecha. Ten tydzień należał do nich... Najciekawszych było dwóch. Pierwszy wsiadł do tramwaju, którym jechałam. Okolice osiemnastej, pasażerowie znużeni, spracowani, zziębnięci, każdy nos w sobie. I oto on, cały na szaro od betonowego pyłu jakiegoś remontu, czy budowy, w stroju roboczym. Wszedł zamaszyście i pięknym basem w te słowa:
- Dobry wieczór Państwu, jestem pracownikiem firmy MPK, mam przyjemność przypomnieć Państwu podstawowe zasady życia. Otóż po pierwsze: wsiadając, zdejmujemy plecak, tak by nikogo przypadkiem nie urazić. Po drugie: uśmiechamy się do współpasażerów, rodacy, nie bójmy się, nie jesteśmy w tej tragedii sami, przetrwamy. Po trzecie: kiedy widzimy wsiadającą, czy wysiadającą kobietę, podajmy jej dłoń, pomóżmy, kto wie, co się zdarzy dalej... Ale masz ci los, to mój przystanek, wysiadam, odwagi, dziękuję za uwagę. Uśmiechnąłem? No to fajnie, tyle naszego. Wariat jestem? A kto mnie tu zna, właśnie... kto mnie tu zna...
Gestykulował niczym najlepszy klaun, scenkę zrobił mistrzowsko, żal, że tylko przystanek miał do przejechania. Wychodził posmutniały ostatnimi słowami. Wszyscy zareagowali na niego pozytywnie, kilka osób biło mu brawo kiedy wysiadał. 

Drugi wytrych przytrafił mi się wczesnym porankiem. Spacer z psem, Agat nerwowo biegał od kępki trawy do krzaka, szukając czegoś i na ten widok przystanął starszy pan, z wózkiem na zakupy:
- Patrz pani, jaki zaczytany, wczoraj coś zaczął, musiała go pewnie pani zawołać, nie doczytał, dziś wątku szuka. Ja z panią rozmawiam, a ten bez reakcji, nawet nie warknie na mnie, nic, o!!! Ma to! Znalazł! Jaka ulga... Siknie? Siknął!! Skomentował znaczy. Nie zostawił tego bez osobistego ładunku, znaczy zaangażowany... Dobrego dnia i więcej obserwacji zwierząt zalecam, one ciekawsze, ciekawsze... 

Akurat:)


5 lis 2016




No i poszliśmy do EC1... i miałam robić pełne rozmachu zdjęcia wielkich przestrzeni... i u wejścia na plac budowy znalazłam takie coś... i mnie wcięło... jak zwykle...





2 lis 2016


Jestem w tarapatach. Za wszelką cenę próbuję zachować zimną krew i powiedzieć do słuchu. Wytłumaczyć, wskazać, przekonać do racji, czemu czegoś nie wolno. Wychodzi różnie: gryzę się, wzrok odwracam, wreszcie wybucham niepedagogicznym śmiechem. Nie da się. Zanim wystawię rękę ona - szybsza, już ustawia palec wskazujący, jak ja chciałam. Zna ten gest, kopiuje idealnie i leci resztą moich min, głos moduluje, oko w tym pozbawione bezczelności, czułe rozbawienie, bo wie, że mnie rozśmieszy i bury nie będzie. A ostatnio jest za co, bo zaistniał etap psotnicy, łobuziary... Czasem specjalnie udaję zajęcie czym innym, podglądam i ... pękam ze śmiechu, jak już widzę to kombinowanie, zmyślność błądzącą między czubkiem nosa a brodą, co tu zmalować, przebłysk natchnienia... i tu także jest szybsza w działaniu:)

Jak ja ją wychowam?:) I najtrudniejsze to, że najpierw wypadałoby wychować siebie, bo poza takimi gestami, upodobaniami, czy ruchem w tańcu... naśladowane jest i będzie o wiele, wiele więcej. 

26 paź 2016






Czasem jednak się nie da... i trzeba się schować. Choćby w domu - przed deszczem. Zbudować tunel do bazy, przetransportować wszystkie kredki i temperówkę, i stworzyć samą bazę, a w niej światełka do czarowania i ciepły, miękki koc, gdyby nagle  zachciało się "mamo... spaaać". Trudniej ukryć przed sąsiadami, którzy codziennie, o tej samej porze, kłócą się o to samo, tymi samymi zdaniami, tyle samo minut (tak, też myślałam, że to nagranie, ale jednak minimalne modyfikacje są). Jeszcze kilka takich niesłonecznych dni i zaprosimy ich pod stół na bajkę... lub na we dwie przygotowany obiad :)



22 paź 2016


Scenka z dziś. Szczupła blondynka ubrana na czarno, w koszulce krav magi, wysportowana, pewna, pozycja półbojowa, w wyprostowanej ręce papieros, przed nią chłopak, koszulka taka sama, wyszli z treningu na fajkę. Ona rzeczowo:
- Ty ode mnie chcesz CO? 
On nieśmiało:
- Pocałować...

19 paź 2016




Agat zwany Nuncjuszem (to ja, od Niuniuś, nos), Potworem (z ust Rafała, żeby pies czuł się taką bestią wielką), Agą (Zośka, wypowiadane w uśmiechu od ucha do ucha, zawsze). Coraz mniej widzi i słyszy, więc warczy i straszy, jak tylko ktoś znajdzie się metr od niego leżącego (taki nerwowy czujnik parkowania). Na szczęście okazuje się nie do zdarcia. Żywioły, wiek, różne przejścia, on jest. Zeżarł ostatnio kości drobiowe (ludzie, nie wyrzucajcie z okien!), stanęły mu w gardle i wszędzie dalej, a on przetrwał, przewalczył, odżył. Optymista permanentny, zawsze pogodny, wierzy nieustannie w człowieka, w lepszą karmę, w to, że jak wstają i idą do kuchni, to na pewno dla niego. Rozpiera go entuzjazm, musi, nieważne że się udusi. Ale przez większość czasu pełna kontrola emocji i czynów, skupienie na ludziach, czekanie na przygodę, na coś wspólnego. Z Zosią bawią się, nieraz znajduję ich oboje splątanych w kłębek pod stołem, "walczących" o nieoddanie i o zabranie  biszkopta, żadnych piśnięć, sztama przed starymi, nic nie zaszło! Rozumie gorszy dzień i potrzebę chwili, wybacza zły ton, krótszy spacer i ogólny brak czasu, brak czułości i uwagi… no trudno, nieważne, za uchem podrap, jak już jesteś. Kiedy pośpiech - ewakuuje się za kanapę, wyczuwa też nastroje i paranoje, zawsze zaradzi, tylko mi pozwól. Kiedy wieczór i nie ma wreszcie Małej… rozwija swe stare kości, jak dywan, na środku i wzdycha z ulgą ogromną. Kocha. Bez warunków, granic, względu na cokolwiek.



A Zosia wypatrzyła na zdjęciu półki z książkami z czyjegoś mieszkania, tę okładkę książki. I rozpromieniona: „Oooo, Mammmaaa!”. Ja zdziwiona, bo pani z rysunku wygląda dokładnie inaczej niż ja, Zośka za to wypisz wymaluj. „To, ja?” pytam, „a kto obok?” - „Ota” (Zosia). Znalazłam książkę, powiększam zdjęcie, dialog powtarza się kilkukrotnie, z coraz większą czułością głaskana Mama, Ota, plaża i żaglówka, w końcu zdjęcie na ekranie laptopa dostaje buziaka. Coś widocznie w tej chwili na plaży, w spojrzeniu, w sytuacji, wspomnienie, albo co… Nie wiem. Ale wiem, że też Cię kocham, Kochanie.

12 paź 2016


Zosia ma zwyczaj dziękować mi za coś całując mnie w rękę... Wygląda to tak jak brzmi! Podbiega znienacka, przerywając genialną zabawę, dopada do mojej ręki i zostawia mocnego całusa. Oczywiście, że nie tak ją wychowałam! Nie czuję się panią matką, tylko dlatego, że ją doskonale rozumiem. Sama mamie wstydu narobiłam w głębokim PRLu, kiedy dorwałam się do całowania dłoni, za kupienie kawałka żółtego sera, w sklepie, w którym ją wszyscy znali... Ser był w domu zawsze, ale też zawsze wywoływał taką radość i ten jeden raz, nie mogłam się powstrzymać, by tę radość jak najszybciej wyrazić, nie przebierając w środkach. Zośka całuje za różne rzeczy, ale jedno jest niezmienne - przekaz, czyli: "bawię się super!!!!! ty też to czujesz????", bo po całusie jest głębokie spojrzenie w oczy, a kiedy znajdzie potwierdzenie - śmiga dalej. Czasem ten doskonały czas jest tak intensywny, że całowanie wypada dopiero w drodze powrotnej i wtedy to już jest festiwal, bo poza całowaniem jest chowanie całej buzi we wnętrze dłoni, głaskanie jej, ja kucam, całuję jej łapkę, tulę głowę, uśmiechamy się skacząc, ona dawaj za rękę i tak to trwa, i trwa. 

Wieczorem całowanie było za odkurzacz... Po sprzątaniu bawiłyśmy się tak, że ja wyciągałam na jej polecenie kabel, leciałam z nim do dużego pokoju, wtedy ona cmokała nerwowo na Agata, siadała szybko na odkurzacz, dociskając przycisk zwijający kabel do środka odkurzacza, zacmokany Agat gonił ni to kabel ni to piszczącą ze szczęścia i śmiechu Zośkę, Zośka merdając nóżkami zasuwała na odkurzaczu po przedpokoju, z przejęciem takim jakby goniło ją stado głodnych wilków, a jak już kabel się zwinął - zabawa zaczynała się od nowa... Po wszystkim zasapany recital buziakowy. Dziecko, za co Ty dziękujesz, przecież Ty to sama wymyśliłaś! Ja Ci tylko nie przeszkadzam :)

10 paź 2016

Dzisiejsza młodzież, proszę bardzo (czterech chłopców, dziewczyna, wracali ze szkoły. My z Zofią przycupnęłyśmy na brzegu drogi, rozczesując sierść Hektora, psa ratowniczego, dziś nie na służbie):
- "Przestańcie się kłócić" - powiedział najwyższy - "jesteście w końcu w piątej klasie, załatwcie to jak ludzie".

My, Hektor i jego pani cali w słuch, co będzie dalej. A dalej była furtka, okazało się, że kumple odprowadzają koleżankę do domu (!!!!!).

- Dobra, twój telefon jest lepszy, bo ma to, mój lepszy, bo ma tamto - powiedział drugi chłopak do trzeciego - Ale do tego potrzebujemy takiego z konkretnymi aplikacjami, już mam, więc mój się przyda. Załatwione? No. A Inga do zobaczenia, my założymy grupę, a Ty nadaj jej nazwę.

Inga poszła, panowie zawrócili, my z Zosią za nimi. Przysięgam, że nic nie pomijam, nie cenzuruję, dziecko na ręce wzięłam, żeby im dorównać kroku.

- "Ona najlepiej wymyśli, łeb ma, znaczy głowę."
- "No, nie to co Sandra, jej zdaniem Clinton przegrała debatę i to dobrze dla Stanów"
- "Jezu, Sandra to z sobą ma problem, ona jeszcze sama nie wie jaka jest a o tym, co się dzieje próbuje myśleć i mówić"
- "Gorsza Madzia. Madzia wie wszystko i o wszystkim mówi. Tylko że to wszystko, to jedna nieprawda, plotkara jedna... U kogo gramy? Mam czas do siódmej."

Ostatnio strasznie w towarzystwie zjechałam "tę dzisiejszą młodzież", że się słuchać nie da, i że przeraża, to czym żyją i jak żyją, mówią... Za tymi mądralami poszłabym dalej, tym razem strasznie ciekawa.

8 paź 2016

Mózg, jego działanie, pamięć, hipokamp i jądra migdałowate... to są ostatnimi miesiącami moje fascynujące lektury i ćwiczenia. Instynkt. Prawda o tym, czego najbardziej potrzebujemy dostępna dzięki obserwacji odruchów, reakcji, zawieszeń uwagi. Spokój jaki daje - dostarczenie mózgowi upragnionego bodźca (np. dotykiem miejsca na dłoni), by mógł rozwijać się dalej, reakcja ciała i następująca w życiu zmiana... Dziś dowiedziałam się, że na ludzi, którzy mogą nam w dobry sposób pomóc (profesjonalnie, lub nawet nieświadomie pomóc) - w pierwszym odruchu reagujemy strachem, odsunięciem się, dystansem. 

Podświadomość boi się zmiany:) 

Dziś na własne oczy mogłam zobaczyć Zosię z początku zdystansowaną w kontakcie z drugim człowiekiem, nie zaciekawioną i też nie dającą się od razu na tacy, Zosię bez ciu - ciu - ciu i czarowania, poważną, skupioną w sobie, jakby miała kilkadziesiąt lat. Mały wielki człowiek. Coś ponad wiekiem, doświadczeniem, coś bardzo ludzkiego, pierwotnego = mądrego. Znam ją, spodziewam się wybuchu entuzjazmu, bo mamy gościa, a tu żadne takie. Żadnego brania za rękę i ciągnięcia do zabawek, popisów i śmiechów w mankiet. Obserwacja, "obwąchanie", decyzja po dłuższej chwili kręcenia się obok. Powolne pozwalanie, niezachęcane poddawanie się, podążanie, zaufanie... spokój... Dotknięcie przez człowieka. Dotknięcie SIEBIE. I dalej, już dalej razem.

4 paź 2016


Co tu pisać... tak właśnie jest. Nie znam nikogo tak zdecydowanego na życie, walczącego o nie, z całych sił, od chwili kiedy się urodziła. Ta bitwa zostawiła ślady, a ona mimo to - jest z każdym dniem mocniejsza i odważniejsza. Nie waha się, nie rozważa, każdego dnia na nowo podchodzi do każdego swojego demona... i go pokonuje, krok po kroku, z wielkim triumfem. A kiedy rzeczywistość pisze inne scenariusze niż ja - bierze mnie w garść ta mała łapka.

3 paź 2016



Tak, leje. Szaro, buro i rzeczywistość skrzeczy. Stąd odrobina koloru dla Państwa:) Zabrałyśmy się dzisiaj z moim mocnym punktem w kałuże, mokre liście i ubłocone trawy. Spotkani ludzie uśmiechnięci, mimo deszczu wprost za kołnierz, na wykładane jabłka i świeżo otwierany list. Pogadałyśmy z panem sprzedającym obrazki, ochraniał je parasolem, zwykłe kredką rysowane pejzaże, dobre. Można coś kupić lub wrzucić jakieś drobne. Miał ich trochę. Będzie dobrze...

28 wrz 2016


Do niczego nie zachęcam, nie namawiam, nie wiążę nadziei, nie liczę, że to zaangażowanie oznacza początek talentu, że zostanie, po prostu widzę, jak ją rozpiera, bardziej niż zabawy, cieszę się jej radością z tego, podążam... 

Jak usłyszy muzykę i chce ze mną tańczyć, nie patrzę, że to sopockie molo i wszyscy patrzą, tańczę, korzystam sama się ciesząc. 

Jak się budzi rano z szałem twórczym i zanim śniadanie woła: "keka" (kredka) to ściągam pudełko z kredkami i rozklejam kartony na meblach (nasz ciężko wypracowany kompromis: woli rysować w pionie, ja mam dosyć szorowania, naklejam więc kartki, ona nie wychodzi za papier, ja nie zrzędzę). Rysować może długo, "natchnienie" spływa kilka razy dziennie, jak już da upust i stworzy coś swojego, woła o towarzystwo, rysujemy kotki, lwy, słonia połkniętego przez węża. 

O ile tańczenie, czy rysowanie mogła podpatrzeć u mnie, a staranne gimnastykowanie u Rafała, to ze śpiewem wystartowała sama. "Annę Marię" wykonuje klasycznie, lub na ludowo lub zdziera gardło w wersji ostro metalowej. Publicznie uwielbia - na parkingu przed Tesco, na klatce schodowej, a najchętniej w rybnym, bo tam jest najlepsza akustyka. Kiedy weszła tam pierwszy raz ze śpiewem na ustach, pani ekspedientka oniemiała a potem zawołała w kierunku zaplecza "Jezus Maria, Lucek!!!! to dziecko śpiewa Czerwone Gitary". Zosia, lat 2, rok 2016. Koncertuje najchętniej tuż przed snem, bywa, że i godzinę. Tylko ta piosenka w repertuarze, za to interpretacji kilkanaście, śpiewa tak głośno (nie, to nie jest żadne tam cichutkie podśpiewywanie), że aż się dziwimy, że sąsiedzi nie reagują. Śpiew urywa się nagle, kiedy usypia. 

W wakacje pierwszy raz zobaczyła pianino. Szaleństwo. Gdybym sama to czytała, a nie słyszała na własne uszy to bym nie uwierzyła. Pewnego dnia siedząc przy pianinie naciskała na poszczególne klawisze i próbowała zaczynać śpiewać, tę swoją "Annę Marię"... szukała dźwięku. Znalazła. I z zadowoleniem dośpiewała do końca. (Annnnnaaaaa Maaaaaania śmu no ma twaaaaa. AAAAAAAna Mania wcioooooo pa na daaaa).

27 wrz 2016

Plac zabaw, na którym nie ma dzieci, jest teraz dobry na pięć minut, góra sześć. Potrafi zwyczajowo pędzić do niego ze swoim hymnem na ustach "na pa ba ba!!!!" (tłum. na plac zabaw!!!!), ale kiedy stwierdzi pustki - wzdycha ze smutkiem: "kogo nie ma...." i smętnie idzie wyłącznie na chwilę, znaleźć jakieś "A", na czymś się podciągnąć, grzebnąć w czymś patykiem, na coś spojrzeć... Co zobaczy staje się początkiem wędrówki, kończą się marazm i refleksje, trzeba się jakoś ratować, wybiegamy z placu i lecimy, dokąd nas jej wyobraźnia zaniesie, dokąd nigdy nie wiem. 

Dziś takim pierwszym bohaterem dnia byli państwo grabiący liście. Dojrzała ich zza karuzeli i była przekonana, że szukają jedzenia, grzebią w piasku, niczym stołujące się obok ptaki. Nazbierała kasztanów i chciała biec dokarmiać, na szczęście drogę przebiegł nam czarny kot, też wyglądający na głodnego (zabawy), kot doprowadził do super zjeżdżalni dla autka, za autko chciał złapać piesek, śmiesznie biegł pod choinkę, a "mama chchchch-nka kuj-kuj"... i ....

21 wrz 2016


Lupa stała się nieodłączną zabawką w czasie spacerów. Zanim pokonamy 100 metrów - w zasadzie wypada wracać do domu na kolację. Podglądamy senne biedronki, oceniamy strukturę piasku, szarpiemy życie za brzeg listka, bo może pod spodem czai się stwór, jeszcze nieznany... i tak dalej... Skupienie, uwaga, mijają długie minuty nim machnie rzęsami. Nie ma jej. 

W ogóle mam wrażenie, że 1 września zaczęła się szkoła, bo poza lekcjami przyrody codziennie mamy dużo zadane z matematyki - pani nauczycielka Zosia na głos liczy schody, po których wchodzi, łyżki ziemi sypanej do wiaderka, kubki wody przelewanej w kąpieli, zabawki chowane do koszyka...: jeden... wa.... ciiiii.... mmmmm..... mmmmm..... cieść..... siedemmmm!!!!! A któreś z nas musi grzecznie powtarzać, lub liczyć razem z nią. 

No i litery. Teraz "aaa toooo?" skupione jest na alfabecie, rozpoznaje A, I, O, Ć, F, T. Pokazuje i sama wymawia. Nie, nie myśmy na to wpadli, nie uczymy jej, sama się domaga i nie ma innej rozmowy. Rozrywką spacerową Zośki jest też wyszukiwanie napisów i wykrzykiwanie z triumfem np. "mamaaaaa!!!! A!" No bo tam jest "A". I widok skaczącej z radości dwulatki przed napisem głoszącym, co RTS myśli o ŁKSie. Jeszcze nam wtłuką. 


17 wrz 2016


W księżycową, ciepłą noc szłam niezwykłą ulicą. Środkiem jezdni. Kilka przecznic przede mną i za mną szalał ruch, samochody, światła i cały ten wielkomiejski gwar weekendu. "Moja" ulica była z innego świata, szeroka, cicha, zabudowana wysoko biurowcami, zamkniętymi o tej porze zakładami, warsztatami, opustoszałymi, zdewastowanymi kamienicami i kilkoma perłami architektury, do których kiedyś pójdę za dnia. Czy nie stracą uroku? Czułam się jak postać z mojego ulubionego obrazu Zdzisława Beksińskiego (grafikę ściągnęłam ze strony muzeum.sanok.pl). Było ryzyko... I była odwaga. Może dlatego, że jak i ta postać, nie wi(e)działam wszystkiego? Mogłabym iść tą ulicą sto lat. Wszystko grało. Skądś mocno pachniało pieczonym chlebem, co jakiś czas mijałam furkoczącą na wietrze papierową torbę lub toczącą się butelkę. Stare drzewa zasłaniały światła latarni, na murach odbywał się cały balet cieni. I ja tam kiedyś zatańczę:)

15 wrz 2016

Ostrożnie. Z pierwszym wrażeniem, z przekonaniami na czyjś temat. Powtarzam sobie całe życie i wszystko na nic. Kiedy zobaczyłam tę parę spodziewałam się raczej takiego sobie bycia rodzicem i że dziecko, które prowadzą będzie zabiedzone i nieszczęśliwe. Wszystko na odwrót, a już po pierwszym wypowiedzianym przez nich zdaniu zrozumiałam, że to fajni ludzie i fajterzy, którzy mimo trudnego dzieciństwa, startu i trasy cały czas pod górę dają radę i to jak. Siły, zawzięcia w walce o zdrowie dziecka, mają tyle, że ukłoniłam im się w pas, tym bardziej, że ci do których trafiają - kierują się jak i tym razem ja - (złym) wrażeniem. Nie pomagają, wątpią, nie wskazują oczywistych rozwiązań. W wielu problemach doświadczyliśmy tego samego - tyle, że nam jako rodzicom wskazano drogę, podano adres i wręcz podprowadzono za rękę. Im powiedziano, że nie ma sensu, szans i musieli udowadniać, że im zależy, a później i tak samemu wszystko zdobywać. Tak, to inny wygląd, zaniedbanie może wynikać z makabrycznego dzieciństwa i pilniejszych potrzeb. Tak, to też inny świat, inne zainteresowania, warunki, możliwości. Spotkaliśmy się przypadkiem, spędziliśmy ze sobą kilka godzin, nasze dzieci bawiły się zachwycone swoim towarzystwem, a Zosia która ostatnio niechętnie się czymś dzieli - oddałaby nowej koleżance nie tylko grabki, ale i cały wózkowy majdan, gdyby nie był tak ciężki. Mogło nas tyle ominąć! A przy okazji, wiecie kto zawsze pomaga mi wnosić wózek do tramwaju, ustępuje miejsca jeśli Zosia zwiedza miasto na nóżkach i kto rozpływa się w powietrzu, kiedy chcę podziękować? Panowie pachnący wszystkim tylko nie różami:) Prezentują maniery mistrzowskie i mają w sobie więcej życzliwości i uśmiechu niż choćby ja.

14 wrz 2016


Księżyc jest Zosi absolutnym faworytem... Wieczorami, kiedy tylko wychodzi - zadziera głowę i szuka go na niebie. Nazywa Mienikiem, śle mu zachwycone spojrzenia, czasem buziaka. Mamy zwyczaj wychodzić na spacer jeszcze na godzinę przed zmierzchem. Wtedy to ona decyduje, czy chodzimy po zbyrach, kulturalnie drepczemy alejką, czy szalejmy na trzepaku i huśtawkach. Ostatnio na pytanie "gdzie dzisiaj?" uparcie wskazywała Mienika i mówiła tam, tam! Biegła w jego stronę, nie dawała skusić nawet placem zabaw, poddała się z trudem. Tamtym razem mi się udało, ale gdyby nas jakoś długo nie było....

7 wrz 2016


"Aaaaa tooooo?" Najczęściej zadawane pytanie, od miesiąca praktycznie nie schodzi z ust Zosi. Piętnaście razy pod rząd pokazuje to samo i za każdym razem, z niesłabnącą cierpliwością odpowiadam na przykład: znaczek shella. Bo pokazuje logo w katalogu stacji benzynowej. Trzydzieści cztery razy odpowiadam "żółw" kiedy bawi się tą gumową zabawką w kąpieli. Cierpliwie, bo wiem, że uczy się nowego słowa. Nie powtarza, milczy, później słyszę te nowe słowa z dumą szeptane przed snem niczym zaklęcia, jeszcze niewprawnie (sistko, ułw, ścieeeeepan). 

"A too?" Zadawane jest w milionach intonacji. Spacer oznacza setki "aaaaaaaaaa to?" i definiuję wszystkie mijane rośliny, pojazdy, części ludzkiej garderoby, itd. "Aa too?" zadawane jest też po to, aby się w czymś upewnić i utrwalić, więc kiedy dla żartu, albo ze znużenia podaję nieprawidłową odpowiedź, spotykam martwą ciszę a później drwiący uśmieszek lub prychnięcie złej kotki. W czasie wakacji szkoda jej było czasu na normalne dzienne drzemki, więc zdarzało się, że ze zmęczenia usypiała w połowie śpiewanej piosenki lub właśnie w trakcie "aaa toooo?". Którymś razem, kiedy zasnęła, wtargałam wózek z nią na plażę i z dużą ulgą patrzyłam (w ciszy!!!) na morze. Wtem myśl, że Zośka może się przestraszyć, jak się obudzi, miasto było, tu morze... A ona otworzyła oczy, palec na wodę i przeciągłe, dociekliwe ... "Aaaaa tiooooooooooooo?"

31 sie 2016



Leżakowały pod barierką w ZOO. Kiedy mnie spostrzegły, zapytały czy wpadnę na obiad :) Jak trochę odchowam Zośkę, to zajrzę na dłużej. Wolontariat w ZOO czeka!



29 sie 2016

Bycie mamą... jedno z tych najfajniejszych "być". Za dobre bym potrafiła to opisać. Jaki mam plan? Komiks zamiast słów: 





24 sie 2016



Drogi Świecie, jestem w Raju. Raj ma smak lodów różanych. Rrraju... Rosstapiam się.
PS. Nie sama! :)








17 sie 2016

Wzrost koło metra, blond grzywa, szczerby w uzębieniu i charakter łobuza. Andrzejek. Roznieśli z zachwyconą Zośką w drobny mak pól placu zabaw, przenieśli swą energię na dwa kolejne, wszystkie drabinki, mostki i najwyższe zjeżdżalnie były ich, reszta dzieci nie istniała. Ścigali się z wiewiórką i białym motylem, kopali piłkę, przepychali na karuzeli i ratowali gumową świnkę z piaszczystej opresji. No i na koniec.... Szli po manele, bo dwa domy z obiadem czekają, ona szybciej, on jakoś wolniej, gdzieś się zawieruszył i nagle.... dogonił ją i DAŁ JEJ KWIATKA!!!! Andrzejek, rok i 10 miesięcy. Jego ojciec w szoku, bo skąd on, nagle, taki pomysł! Po Zośce niby spłynęło, ale kwiatek (mleczyk, podwiędnięty, to nic!) przyjęła. Zebrałyśmy się jakoś prędzej niż oni, Zosia w wózku, jedziemy, śpiewamy, słyszymy galop - tak, leci! Jeszcze popatrzeć, jeszcze pomachać. Machali i machali... Ona się do samego domu ze sto razy oglądała...

3 sie 2016



Obrazek z dziś, który nie daje o sobie zapomnieć. Chyba ojciec i syn, ruchliwa ulica, szli chodnikiem, nikt raczej nie zwracał na nich uwagi, nie wiem czemu ja popatrzyłam i skrycie się zagapiłam. Najpierw było zabawnie, bo szli jakoś śmiesznie, jeden za drugim, ojciec (załóżmy) z przodu, syn, taki koło 13 lat - dwa kroki za nim, trzymał obie ręce oparte na jego ramionach, uwieszał się na nich. Ojciec z brzuszkiem, syn ze znacznym garbem. Ułomności tak od razu nie zauważyłam, uśmiechnęłam się, bo razem przypominali wielbłąda, dopiero po chwili dotarło, dlaczego takie skojarzenie. Syn szedł w miarę wyprostowany, tylko dzięki temu, że tak nietypowo wspierał się na ojcu. Oczywiście w mojej głowie metafor i interpretacji miliony :) Słońce świeciło, szli tak i uśmiechali się pod nosami, zadowoleni. Nie deptak przy morzu, nie bukowy las, tylko Przybyszewskiego w spalinach i kurzu, ubrani bez szału, ile bólu na co dzień - nie wiem. Szli tacy wolni.

2 sie 2016

Autobus, pani dosiada się do innej, obie starsze, nie znają się, kilka uwag o pogodzie i nagle przenikliwe pytanie jednej do drugiej:
- Oglądała pani Franciszka?
- No tak, tak, oglądałam.
- Ale WSZYSTKO? - dociekliwiej.
- Noo, tak, chyba wszystko...
- Ładne ma zęby, nie?

29 lip 2016

Piaskownica, budujemy z Zosią mur chiński, dosiada się dziewczynka i bez ceregieli, od razu do rzeczy: "jestem Ania, mam 4 lata, to moja babcia, przyjechała z Białegostoku. I do Zosi: daj łopatkę, źle kopiesz, mój brat Wojciech ma 2 lata, też tak się bawi, to wiem, że tak się nie uda, od dołu musisz". Wpadłabym w zachwyt nad dzieckiem, ale wszystko przebił Białystok! "Pani z Podlasia?!!! Inny świat, co? ludzie inni? Jak pani się tu odnajduje?!" Pani odkorkowana natychmiast, głębszy wdech i leci: "niby ten sam kraj, a patrz pani, naprawdę inny. I wie pani co najdziwniejsze? Te stare ludzie, przecież ja też stara i mam ochotę tak walnąć torebką w łeb te nadundane, te marudne, te w sklepie szopkę robiące, współczuć sprzedawcom. Przecież człowiek jak stary, to swoje przeżył i wie, co ważne, teatru z niczego nie robi, te spokojnie nad czymś przejść nie mogą, ale żeby chociaż powód był". Dziewczyny odwalały budowlaną robotę, ja słuchałam o prawosławiu, puszczy białowieskiej, cepelinach, o tym, że jak biedniej, to jakoś bardziej po ludzku, wypytywałam o znajome mi miejsca, historie i pomyślałam, że czasem świat daleko, a czasem na wyciągnięcie ręki, w piaskownicy.

10 lip 2016



Spotkałam tę rozgęganą gromadę po drugiej stronie Dworca Łódź Widzew. Tory kolejowe dzielą dwa światy: tam bloki, McDonald's, szybka Rokicińska, tramwaje, a tu łąki, pola i takie gąski. Nie dreptały same, tylko ze swoją panią. Wyciągnęłam telefon, żeby im zrobić zdjęcie, gęsiarka natychmiast zainteresowała się techniką i oczy coraz większe robiła, kiedy opowiadałam: "...taak i zdjęcie zrobi, i mapę ma, i radio i telewizję, i zadzwonić można i list napisać, i jak encyklopedia wszystko wie, i tyle jeszcze innych rzeczy można, tylko ja się nie bardzo znam... ale ma pani piękne te gęsi, niebieskookie!.... Uśmiechnęła się i z czułością: "No ładne, to one wczoraj były, ale je podskubałam, pani wie, że one za mną wszędzie i wszędzie mnie znajdą, w pole bym daleko poszła, w trawie się położyła - znajdą!, przylezą, i to nieprawda, że głupie jak gęś, i każda swój charakter, ale posłuszne i tylko, jak się najedzą, to żebym je najpiękniej wołała, to one tylko do domu, spać i człowieka mają w kuprze... A wie pani, jak mleczyk poczują, to... " Opowiadała i opowiadała, a wtedy ja miałam oczy coraz większe:)


1 lip 2016




Dzień Psa. Moje bydlę to materiał na książkę. Świr, entuzjasta wszystkiego, wrażliwiec, inteligent, gbur i cham, odbija mu przy gościach, nie potrafi się zachować w żadnej sytuacji (poza jedną! przyjechała kiedyś ważna pani na wizytację i on wtedy pokazał przedwojenną klasę! a myśmy się tak bali...), kocha mnie od pierwszej sekundy, bez granic, pewnie tak mocno, jak ja jego. Jest niezwykłym psem,trudno to złapać w słowa. Potrzebuje człowieka, potrzebuje realnego, prawdziwego, szczerego kontaktu. Wtedy rozkwita, oferuje psie umiejętności, zaprasza do innego świata. Z trudem akceptuje obecność Rafała w naszym życiu, lubi go, stara się, ale wciąż nie traci nadziei, że go kiedyś wykończy, podstępem, cichcem, nie dowie się nikt;) Kiedy pojawiła się Zosia - zamknął się w sobie, obraził, zastosował wobec niej zimny chów. Teraz przy gościach warczy na nią tak, że goście zawału dostają. Zośka nie. Bo Zośka WIE. Wcześniej niż myśmy to dostrzegli. Dawny zimny chów dał mu autorytet i szacunek. Teraz jest sztama, wspólna zabawa i zwiedzanie świata, poranne żebranie Zośki o biszkopty dla niego, wtykanie mu w ryjek połowy obiadu i kolacji, sekrety, szepty za fotelem, wtykanie w sierść zerwanych kwiatków. Mają w sobie kumpli na życie. On jest pierwszy gdy ona płacze, ona jak tylko wstanie szuka jego. Agat wie, że musi żyć jeszcze bardzo długo. Moje życie, a potem Zośki.

29 cze 2016

Do wanny skądś cudem wpadł pająk, zaskoczę dziecko, na żywo nie widziała - myślę. Wołam, pokazuję i słyszę:
- Mat(k)o!!!!! Pinio, ty tu?!?!
Państwo się najwyraźniej już znali, są po imieniu.

28 cze 2016


Z fajnie ubraną starszą kobietą (koło 80-tki, conversy, wzorzyste spodnie, biały t-shirt, sportowa fryzura!) patrzymy dokładnie w tę samą stronę. Widzę parę staruszków, on pomaga jej wstać, później bierze za rękę, idą razem, powoli. Ile szacunku, lat wspólnych... Oddalają się a my wzdychamy, uśmiechając się do siebie porozumiewawczo. Czułe jesteśmy na takie obrazki, myślę.

- Ładnie, no nie? - mówię.

- Noo, oj taak - potwierdza z lubością - tak zielono, ptaki śpiewają, powietrze całkiem inne niż w mieście.

22 cze 2016


Łazienkę robię. W poszukiwaniu inspiracji weszłam dziś do francuskiej ikei, słowa w sumie zbędne, ale a nuż, więc klikam: przetłumacz stronę... i proszę! "Ikea uprzedzona rozpoczyna operację lodówek i zamrażarek", itd, ale na środku - dosadniej nie można! Remont posłusznie zostawiam, od dziś ta strona to moja wróżba dnia, słowo na wtorek i personalny trener;)