Obrazek z dziś, który nie daje o sobie zapomnieć. Chyba ojciec i syn,
ruchliwa ulica, szli chodnikiem, nikt raczej nie zwracał na nich uwagi, nie
wiem czemu ja popatrzyłam i skrycie się zagapiłam. Najpierw było zabawnie, bo
szli jakoś śmiesznie, jeden za drugim, ojciec (załóżmy) z przodu, syn, taki
koło 13 lat - dwa kroki za nim, trzymał obie ręce oparte na jego ramionach,
uwieszał się na nich. Ojciec z brzuszkiem, syn ze znacznym garbem. Ułomności tak od razu nie
zauważyłam, uśmiechnęłam się, bo razem przypominali wielbłąda, dopiero po
chwili dotarło, dlaczego takie skojarzenie. Syn szedł w miarę wyprostowany,
tylko dzięki temu, że tak nietypowo wspierał się na ojcu. Oczywiście w mojej
głowie metafor i interpretacji miliony :) Słońce świeciło, szli tak i uśmiechali się pod nosami, zadowoleni.
Nie deptak przy morzu, nie bukowy las, tylko Przybyszewskiego w spalinach i
kurzu, ubrani bez szału, ile bólu na co dzień - nie wiem. Szli tacy wolni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz